Nieraz wychodzi człowiek z domu by gdzieś sobie pojechać, ale mało kto wychodzi po to, by czerpać radość z samego jeżdżenia. Oto więc gdy miłośnik klimatu jazdy wyjdzie na miasto to największą radość będzie mu sprawiać podróż autobusem.

17 września wyszedłem na przystanek na Racławickich. Po chwili przyjechał PR110E #3809. Miejsce z tyłu zajęte, można więc siedzieć i obserwować co się dzieje na wozie. Z rzeczy zabytkowych ten stary trolejbus ma w środku podsufitkę starego typu, czyli z 3 pasami podłużnych, krótkich wykładzin, w narożach sufitu jednak zamiast typowych kremowych plastików z przetłoczeniami znajdują się kremowe wykładziny. Z przodu, nad pierwszymi drzwiami uchował się jeszcze (mimo kilku remontów) napis od szablonu. Kabina trolejbusu jest własnego wykonania MPK - blacha plus drzwi przesuwne. Konstrukcja tyle funkcjonalna co toporna. Kabinę pomalowano na biało. Z okolic sprężarki słychać coś jakby gwizd-pisk. Pod ostatnim rzędem foteli klekoczą styczniki i trolejbus lekko szarpiąc powoli się rozpędza, jak to zwykle snując się po Racławickich od przystanku do przystanku. Słuchać trochę tego warkotu, a trochę wycia od mostu napędowego.

Pod Astorią przesiadka w 120MT #3834. Daje się zauważyć, że kanały w narożach sufitu, kiedyś chyba bardziej białe, teraz już zszarzały. Wciąż jeszcze mimo 5 lat eksploatacji błyszczą się wykładziny boczne i podsufitka z drewnianym wzorkiem. Wnętrze nie sypie się, jedyne co ulega pewnej formie degradacji to falujące plastiki przy ramach okiennych oraz odpadający z miejsca klejenia szyb czarny podkład. Gumowe poduszki w zawieszeniu tylnym z jakichś powodów przy małej prędkości świszczą i piszczą jak zawieszenie w Autosanie H9. Trolejbus posiada niestandardowe wyposażenie - monitoring. Sprężarka cicho świszczy i cyka, a owe cykanie słychać bardziej na zewnątrz niż w środku. Podobnie jak w #3809 - w końcu to takie samo sterowanie - trolejbus cykając stycznikami poszarpuje pasażerami i trochę wyjąc toczy się nie za szybko przed siebie. Silnik hałasuje dopiero po rozpędzeniu się, trochę wyciem łożysk, a trochę szelestem szczotek.

Nadchodzi czas zmiany i na placu Bychawskim przesiadka w nadjeżdżającego z tyłu #2232. Neoplan - jak to neoplan - porusza nas przestronnością przedniej części wnętrza i przytłacza ciasnotą z tyłu. Pojedyncze, gdzieś chyba pogubione listwy na kantach zamieniono z tworzywowych żółtych na aluminiowe. W środku jest cicho od silnika, hałas grzechoczącego D0826 nie gryzie tak w uszy jak w wyremontowanych w MPK Jelczach M121M. Silnik ładnie wkręca się na obroty i pracuje równo, tradycyjnie słychać wycie skrzyni ZF przy zmianie biegów, typowo też dla neoplanów słychać z niej charakterystyczne, metaliczne gwizdy, które przy różnych prędkościach obrotowych pojawiają się na chwilę i zanikają. Cała ta symfonia potrafi ładnie umilić podróż, zwłaszcza że fotele w neoplanach należą do wygodnych, a w przedostatnim rzędzie na tyle wozu jest miejsce, z którego świetnie widać całość wnętrza pojazdu. Przy, zdaje się, załączaniu wentylatora, słychać dźwięk raczej niezbyt typowy dla neoplana - świst paska klinowego. Ataki wandalizmu poznajemy po tym, że część plastikowych podstaw foteli jest biała. Zagadką zostaje źródło syku, słyszanego na dole przy ostatnich drzwiach. Stan zawieszenia jest dobry, przynajmniej z tyłu - nic nie stuka, autobusem nie rzuca na nierównościach. Starość autobusu rzuca się w oczy choćby po tym, że już nieco wyblakły i miejscami złuszczyły się poręcze. Jak to w starych neoplanach, kratownica trochę tańczy z tyłu po napotkaniu wybojów na Zemborzyckiej. Za pierwszymi drzwiami odnotowano brak małej szybki - w jej miejscu czarna blacha. Szyby były trochę podrapane przez wandali tym nieznanym twardym narzędziem. Oparcia foteli z tyłu wprawdzie były trochę pomazane, ale od razu można było dostrzec, iż były podejmowane próby ich czyszczenia.

Odmiana następuje na osiedlu Widok. Przesiadka tym razem w Solarisa Urbino 12 #2292. Zajmuję miejsce na twardym fotelu przy silniku, by być blisko źródeł najciekawszych dźwięków w autobusie. Silnik trochę jęczy, a trochę warczy, zależnie od prędkości obrotowej. Bardziej przyciśnięty przy ruszaniu z przystanku potrafi warczeć twardo i szybkim rytmem, a gdy rusza powoli - słychać tylko mozolny jęk. Wnętrze jest czyste, może poza nieco zakurzoną podłogą. Skrzyni Voith mało co słychać. Niespotykanym przeze mnie jest to, że drzwi dosyć głośno syczą.

Wysiadka na Filaretów przed Zana i zmiana strony ulicy. Nagle - pojawia się obrzyn - Ikarus 260 #1977. Trochę sprintu i jestem w środku. Rzucam kierowcy "dziękuję" i siadam - gdzie? Oczywiście na moście. Wóz zaraz rusza i pojawia się w powietrzu kompozycja, której nie ułożyłby Mozart ani Szopen. Silnik cicho rzęzi, skrzynia szybko rozbiegająca się z górki głośno wyje, a basowy akompaniament rzuca jakby od niechcenia Rabowski most napędowy. Jakoś od razu człowiekowi milej gdy posłucha tej węgierskiej orkiestry, w tym samym składzie od kilkudziesięciu lat. Podsufitka, dosyć niestandardowa bo drewnopodobna we wzorze i dzielona na środku listwą, błyszczy się i... telepie. Silnik ma wysokie obroty biegu jałowego. Na podłodze brud. Część bocznej wykładziny na środku lewej ściany trafiła do tego wozu z pewnością z jakiegoś kasata. Jak na ikarusa, most i skrzynia wyją względnie cicho, ale tym razem była to akurat zasługa mało szybkiej jazdy i wczesnych zmian biegów. Przy ruszaniu nadwoziem szarpało od sprzęgła. Nadkola szczelnie obite i dobrze olistwowane - nie to co późniejsza goła blacha machnięta na szaro. Tym pojazdem dojeżdżam na nową pętlę na Granitowej.

Po krótkich, drugich już od otwarcia oględzinach pętli i jej zabudowujących się okolic, przechodzę na przystanek początkowy. Na pętli przed chwilą wtoczył się Jelcz M125M #2248. Zdaje się, że ostatnio najczęściej występował on na hali napraw, więc grzech nie skorzystać z okazji do przejażdżki nim, zwłaszcza że rusza za 3 minuty. Szkoda tylko, że nie przejechałem się przez to #2251 na 57, sprawdzając przy okazji, czy ktokolwiek wsiądzie do autobusu pomiędzy Granitową a osiedlem Świt. Dana wydała się jednak ciekawsza, zwłaszcza że tył wygina się powoli w banan, więc gdy nadejdzie dzień kasacji to się człowiek już tym sprzętem nie najeździ. Po wejściu do środka z grubsza zażenowanie. I tak już niezbyt zadbany wóz sprawia obecnie wrażenie ruiny. Łatana zabudowa silnika, z której usunięto maty wyciszające, zrobiła z tylnej części wnętrza hałaśliwą klatkę. W suficie pojawiły się klapy dachowe z neoplana - cóż, jakiś to postęp, gdyż przednia klapa przez jakieś 5 lat była zaślepiona na stałe. Kratownica w obrębie tylnego prawego nadkola i okolicznej ściany tańczy jak w starej peerce, a do tego dołącza telepiący się sufit, telepiące się drzwi, telepiąca się podłużna osłona świateł sufitowych, wsadzona z przodu na siłę z jakiegoś nieprzystającego modelu. Silnik pracuje nieco nierówno, z szelestem przypominającym przycieranie czegoś. Człowiek się czuje jakby wysiadł z trzęsącej się galarety, w której uwięziono głośnego grzechotnika. Wysiadam na Głębokiej. Dana rusza kopcąc jak Huta Katowice. Nie wróżę jej długiej kariery.

Tym razem nie czekam jednak na autobus a przechodzę na Racławickie. Po załatwieniu spraw zakupowych, wprawdzie nie decydujących o dalszym losie świata, ale tego dnia niezbędnych, kontynuowałem podróże, zaczynając wycieczkę znów z ronda na Racławickich. Tym razem przytoczył się Jelcz PR110E #3751. Abstrahując od jego raczej brzydkiego wyglądu z żółtym przodem i czerwoną resztą karoserii, malowaną wałkiem, równie niepiękne jest wnętrze. Dorabiana, stalowa kabina jest obłożona wykładziną z drewnianym wzorkiem. Remont wykonano w 2001 roku, więc drzwi od kabiny nie są jeszcze zgodnie z najnowszym patentem przesuwne, a uchylne. Na ścianach bocznych straszy stara, kremowa wykładzina, udająca ułożone poziomo deseczki. Niebieska, stara wykładzina podłogowa jest miejscami solidnie starta. Przekładnia główna pracuje ze specyficznym turkotem, tak jakby każdy ząb próbował jęknąć i warknąć oddzielnie. Podsufitka ma ciemnobrązowy wzór, znów drewnopodobny. W trolejbusie nie ma ostatniego rzędu foteli - widać tak było jakoś wygodniej ten stary trolejbus wyremontować.

Jeszcze na Racławickich zmiana trolejbusu na PR110AC #3830. Co ciekawe, wnętrze jest zupełnie niezniszczone przez wandali. Wykładziny jeszcze połyskują, a żadna z szyb nie jest podrapana. Zawór bezpieczeństwa w czarnej obudowie przy drzwiach wibruje specyficznym, metalicznym dźwiękiem, wybitnie charakterystycznym dla Jelczy PR110 sprzed kilkunastu lat. Brakuje tylko jeszcze tego gryzącego w uszy świszczenia poręczy, ale ten dźwięk podobnie jak poprzedni już zanikł i od 10 lat nie jest spotykany (na szczęście zresztą). Napęd trolejbusu nie jest za cichy, cały czas słychać pisk - metaliczną wibrację dochodzącą z silnika. Cicho pracuje za to silnik pomocniczy. Most wyraźnie wyje, może nawet głośniej niż w typowych PR110E z racji na większe przyspieszenia - #3830 to w końcu całkiem szybki i dynamiczny trolejbus.

Przesiadka w Jelcza M11 #2122 na 32. Wnętrze wygląda w miarę nowo po odbytym parę lat temu remoncie w Krakowie. Silnik pracuje na niskich obrotach, i na Tysiąclecia... gaśnie. Po chwili wóz odpala i jedzie dalej, przy czym motor pracuje nieregularnie. Dochodzi do tego zawieszenie rzucające samochodem. Długo mnie te niedogodności nie męczą, jadę bowiem przejechać się linią 52, na którym najchętniej zobaczyłbym ikarusa. Wysiadam pod zamkiem.

I oto i jest. Zza winkla, z Lubartowskiej wywija Ikarus 280.26 #1976. Czerwony harmonijkowiec wije się jak wąż i szybko zajeżdża na przystanek. Trudno opisać tę radość z napotkania ikarusa. Most ładnie wyje, a umiejętny kierowca wyciąga z wozu całkiem sporo, zupełnie nie szarpiąc przy zmianie biegów i trochę przeciąga silnik na obrotach. Sprawną jazdę utrudnia trochę korek przy Hajdowie, potem jednak autobus szybko dojeżdża do pętli, z jednej strony za szybko, gdyż przyjemność ze słuchania caego tego wycia mogłaby trwać dłużej, z drugiej strony - za wolno, gdyż dopiero przy dużej prędkości każda przekładnia śpiewa tak głośno jak potrafi. Rozkład jazdy nie był jednak robiony celem popisów. Kilka minut oczekiwania i odbywam #1976 kurs powrotny. Wysiadka na placu Singera.

Po chwili pojawia się Mercedes O405N2 #7602 na linii 6. Silnik pracuje wyraźnie i ładnym bulgotem, ale dosyć cicho. Słychać (to znaczy jak zwykle - prawie nie słychać) skrzynię Voith. Wóz ma okienka uchylne, a dodatkowo odchylać próbują się niektóre plastiki we wnętrzu, tak jak jedna z osłon naroży sufitu naprzeciw drugich drzwi, oraz osłona tylnej klapy dachowej. Podłoga jest szara, a fotele niebieskie. Są one twarde, ale dobrze wyprofilowane. Silnik jest rześki, lekko i bez problemu wyciąga autobus nawet pod 3 Maja. Dojeżdżam nim do Lubelskiego Lipca 80.

Tutaj zmiana na trolejbus, jeżdżenie dochodzi bowiem powoli do końca. Przyjeżdża Solaric Trollino 12 AC #3838 - trolejbus unijny. Kierowca ma ciężką stopę i nawet po dziurach na Zygmuntowskich nie szczędzi amperów prądu przepływających przez silnik. Cały napęd pracuje jednak na tyle cicho, że na wybojach słychać świszczenie wielu mocowań wyposażenia wnętrza. Trolejbus nie ma żadnych problemów z przyspieszaniem. Miło aż sobie wyobrazić, gdyby wszystkie lubelskie elektryczne pojazdy jeździły tak szybko i zwinnie - to by dopiero była dobra komunikacja. W trolejbusie jest bardzo cicho, gdy stoi on w miejscu, w zasadzie słychać niemal szepty pasażerów siedzących obok. Słychać również cichy dźwięk przetwornicy. Tym nowym pojazdem dojeżdżam na Zana, gdzie wsiadam w inny trolejbus, wiozący mnie już do domu. W ten sposób kończy się jedna z wielu komunikacyjnych wycieczke po mieście, prowadzących w tysiąc różnych miejsc, kilkunastoma z trzystu różnych lubelskich pojazdów komunikacji miejskiej.